poniedziałek, 4 lipca 2016

Tajemnica kostek rosołowych

Kiedy dowiedziałam się, że będę mamą, świat wywrócił mi się do góry nogami. ;)
Oprócz niewymownej radości, poczułam ciężar odpowiedzialności już nie tylko za siebie, ale także za tę malutką istotę, która rozwijała się pod moim sercem. Od samego początku chciałam dla niej wszystkiego dobrego, co ja piszę... nie tylko dobrego, ale wręcz najlepszego! Co mogłam zorbić na samym początku? Oczywiście dobrze się odżywiać, żebyśmy zarówno ja, jak i mój mały Bejbiś mieli zdrowie i siły. ;)


Zaczęłam więc czytać, szukać... zaczęłam poszerzać swoją wiedzę o zdrowym odżywianiu, o wartościowych potrawach, o źródłach witamin, minerałów... i tak zaczęłam się moja przygoda z różnymi nowościami żywieniowymi. Na początek starałam się wyeliminować z diety żywność przetworzoną i sztuczną. Wcale nie było to takie łatwe zadanie. Okazuje się, że nawet w teoretycznie zdrowych produktach jest chemia - sztuczne mleko dosypywane do jogurtów, 100% soki, które tak naprawdę są z koncentratu, etc. Nie poddałam się jednak i dziś z radością stwierdzam, że jestem o wiele bardziej świadomym konsumentem, i matką-czasem-żywieniową-wariatką. :-P  Wiem, czego zdecydowanie unikać, na co czasem można sobie pozwolić, a co jest szczególnie ważne w diecie. Znów coś, co osiągnęłam, w czym się stale rozwijam dzięki mojemu małemu S. :)

Dziś kilka słów o rosole. ;)


Chyba wszyscy uwielbiamy jeść, zwłaszcza w niedzielę u babci / mamusi aromatyczny i żółciutki rosołek, prawda? Niejednemu z nas może wydawać się, że kolor i aromat zawdzięcza on jednej z dwóch gotowych "przypraw" - popularnemu żółtemu proszkowi lub kostkom rosołowym. Może być i tak, ale jeśli szukacie naturalnych i zdrowych alternatyw, to zdradzę Wam dziś prawdziwy sekret tego wspaniałego aromatu. O kolorze również napiszę, ale w innym poście, jak już u ugotuję rosół, którego nie zapomnę sfotografować zanim zniknie, żeby wrzucić prawdziwe foto. ;)

Wracając do rzeczy. Przyprawą, która swoim zapachem przypomina wręcz zapach duszonego mięska, od której ślinka nabiega do ust, która jest tak aromatyczna, która sprawia, że od samego wąchania czujemy się, jakbyśmy już jedli jest...

Kozieradka!


Nasiona kozieradki.
Znacie? Ja wpadłam na nią całkowicie przypadkiem, a że lubię testować różności, to natychmiast zakupiłam. Poczytałam, że nadaje się zarówno do dań mięsnych, jak i warzywnych, a nawet tych na słodko (np. chałwa), więc od razu oczami wyobraźni zobaczyłam potencjalny ogrom zastosowań. ;)

Przyniosłam torebeczkę do domu, otwarłam. I POCZUŁAM. Coś niesamowitego. Rosołek w proszku. ;)

Od tego dnia chyba żadna zupa, a już na pewno żaden rosół nie obywa się u mnie bez kozieradki. Poza tym stosuję ją do niemal wszystkich dań mięsnych, ponieważ wyjątkowo eksponuje ich smak i poprawia aromat.


Kozieradka - nie tylko "zwykła" przyprawa.


Ma całe mnóstwo dobroczynnych właściwości i kiedy czytałam o tej roślinie, to nie jeden raz szeroko otwierałam oczy ze zdziwienia!

Zobaczcie poniższą listę jej dobroczynnych właściwości:
- poprawia apetyt poprzez zwiększenie wydzielania śliny,
- poprawia trawienie, zwiększając wydzielanie soku żołądkowego oraz enzymów trzustkowych,
- pobudza perystaltykę jelit; niektóre źródła donoszą także, że wspomaga leczenie raka jelita grubego, gdyż zawiera diosgeninę, która hamuje wzrost i zabija właśnie tamtejsze komórki rakowe,
- zawiera flawonoidy, uszczelniające naczynia krwionośne, więc wspomaga też leczenie hemoroidów,
- obniża poziom cukru we krwi,
- kozieradka ma działanie przeciwbakteryjne, także zewnętrznie w postaci okładów, np. na ropnie,
- wcierka z naparu wzmacnia włosy, zapobiega ich wypadaniu, stymuluje wzrost,
- uważana jest za naturalny afrodyzjak - podobno podnosi także poziom testosteronu,
- okazuje się, że pozytywnie wpływa także na laktację,
- napary z kozieradki pobudzają wzrost tkanki chrzęstnej, kostnej, mięśniowej (oczywiście nie wystarczy samo picie herbatki, żeby zostać kulturystą ;)),
- ma właściwości wykrztuśne,
- ma działanie przeciwdepresyjne!

Jeśli chodzi o efekty uboczne stosowania jej w dużych ilościach, to specyficzny zapach potu, ale przecież nikt nie musi od razu jadać jej łyżkami, prawda? Stosując ją jako przyprawę od kilku miesięcy w naszej rodzinie nikt nie zaobserwował u siebie takiego problemu.

Teraz chyba już każdy przekonał się, by przynajmniej jej spróbować. ;)

Nabyć kozieradkę można w dwóch postaciach - ziaren, które trzeba najpierw lekko uprażyć na patelni (nie za bardzo, żeby nie zgorzkniały), a następnie zmielić lub od razu zmieloną w postaci proszku. Wiadomo, że ziarna dłużej trzymają aromat, ale nie zawsze są pod ręką zmielone, więc radzę albo mieć obie postaci pod ręką, albo kupić od razu sproszkowane.


Pozdrawiam aromatycznie :)

3 komentarze:

  1. Zaintrygowałaś mnie tą kozieradką!I zachęciłaś do spróbowania - dzięki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się! Daj znać, co przyrządziłaś i jak smakowało. :)

      Usuń
  2. Kozieradka pomaga również jako okłady na rany, np.zbyt głębokiego wycięcia paznokci w stopach. Bardzo szybko się goi ;)

    OdpowiedzUsuń