piątek, 8 lipca 2016

O ironio!

O realnej potrzebie podarowania tatusiowi gwiazdki z nieba.

Wracamy do domu ze spaceru. Mały S. rozbiera się, biegnie do kuchni i mówi:
- Tatuś, chciałbym obejrzeć teraz jak pieski ratują pociąg.
W tej chwili nie chcieliśmy mu puszczać bajki, poza tym była to inna pora niż zwyczajowo u nas przyjęta na oglądanie czegokolwiek w telewizji lub na komputerze. Zatem, w odpowiedzi na prośbę dziecka, mój Małżon rzecze:
- A ja bym, synu, chciał gwiazdkę z nieba.
I co? Dialog wcale się nie kończy! Mały S. kontynuuje:
- A ja bym jeszcze chciał...
I zupełnie na poważnie zastanowił się chwilę i odpowiedział Tacie, którego ta kontynuacja dialogu przez nasze Dziecię nieco zdziwiła.


Nie pamiętam, co dokładnie odpowiedział, ponieważ moja myśl pobiegła w tym momencie zupełnie innym torem. Mianowicie, była to kolejna zaobserwowana przeze mnie sytuacja, w której mój dwulatek zetknął się z IRONIĄ.


Cóż to jest ironia?

Sięgamy do zasobów internetu i czytamy*:
Ironia to sposób wypowiadania się, oparty na zamierzonej niezgodności, najczęściej przeciewieństwie, dwóch poziomów wypowiedzi: dosłownego i ukrytego, jak np. w zdaniu "Jaka piękna pogoda" wypowiedzianym w trakcie ulewy.


Jak widać w powyższej definicji, ironia to taka podwójna twarz. Dla nas, dorosłych, bywa łatwiejsza lub trudniejsza do interpretacji, ale najczęściej potrafimy ją wyczuć bez większych problemów. Są osoby, których żart i komentarz otaczającej rzeczywistości opiera się w całości jedynie na ironii. Nazywamy je najczęsciej osobami o specyficznym spojrzeniu na świat lub nietuzinkowym poczuciu humoru. 

W przypadku dziecka, sprawa nie jest taka prosta. Dziecko słyszy: "A ja bym chciał..." No i prawdopodobnie ucieszy się, że tatuś też coś chce, też ma jakąś potrzebę, być może nawet podobną do tej dziecięcej albo taką, którą dziecko pomoże mu spełnić... Dziecko czyta wprost słowa rodzica: tatuś chce gwiazdkę z nieba. Czemu miałby nie chcieć? W końcu "rzecz" jak każda inna, prawda? No właśnie: nie jak każda inna.

Dziecko jeszcze nie wie, że podarowanie komuś gwiazdki z nieba jest niemożliwe. Dlatego nie może pojąć ironii zawartej w zdaniu o chęci posiadania gwaizdki. Pod pozorem zgody, wyrażonej chęcią posiadania gwaizdki, w rzeczywistości była odmowa.  Inna sprawa, że dzieci mają tak wspaniałe i nieograniczone myślenie, że na pewno jakoś tę gwiazdkę by "zorganizowały" za pomocą dostępnych im środków (np. papier, farby, nożyczki, brokat...) i wyobraźni. Ponadto zdanie "A ja bym chciał..." to zaproszenie do rozmowy, kontynuajca dialogu rozpoczętego przez dziecko. Hurrra! Jest interakcja! To sobie teraz z tatą poopowiadam. :)

Na powyższym przykładzie chciałam pokazać jeszcze raz konkretno-wyobrażeniowe myślenie dziecka, o którym pisałam już tu <klik>, to raz. A dwa - to naoczny i "nauszny" dowód na to, że dzieci to nie są mali dorośli. Być może "niestety", ale nie możemy komunikować się z nimi w taki sposób, takimi komunikatami, jakimi porozumiewają się ze sobą dorośli. Przede wszystkim dlatego, że rozwój umysłowy trwa dość długo - od narodzin do dorosłości. I tak jak nie posadzimy noworodka na rower, bo nie jest na to gotowy, tak i nasz język musimy dostosować do jego poziomu.

W tym wypadku najlepiej byłoby powiedzieć, że rozumiemy tę potrzebę dziecka, ale nie możemy jej spełnić, ponieważ... i tu wymieniamy milijon powodów, których nie da się obalić. Bo dwa lub trzy to jednak mogłoby być za mało. ;)

Więcej ironii?

Przykład o gwiazdce to jeden z wielu, o które dziecko ociera się w dorosłym świecie. Ponieważ jest pełnia lata, to przytoczę jeszcze jeden, który pamiętam ze swojego dzieciństwa. Związany jest z owocowym szaleństwem.
Rodzice powiedzieli mi, że pestki z owoców należy wypluwać i nie wolno ich połykać. Starałam się tego przestrzegać. Niestety, zdarzyło się, że jedną połknęłam. Przestraszona, pędem pobiegłam do mamy, która (pamiętam to jak dziś, choć miało to miejsce pewno z 25 lat temu!) stała w kuchni przy zlewie. Mówię, że połknęłam pestkę i pytam, co teraz będzie??? Mama na to, że nic, "po prostu" wyrośnie mi drzewo w brzuchu. "Jak to?" zapytałam ze strachem. "No, tak normalnie." Dotknęła mojego brzucha i z uśmiechem pokazała, gdzie pójdą korzonki... Rozpłakałam się. W tym momencie chyba zorientowała się, że ja w to naprawdę uwierzyłam. Bo uwierzyłam! To, że tak pamiętam to wydarzenie, potwierdza, z jakimi silnymi emocjami było związane.
Jestem przekonana, że mama nie miała zamiaru mnie przestraszyć, że tak naprawdę chciała mnie uspokoić, zbagatelizować sprawę takim "dorosłym", ironicznym żartem, że wyrośnie mi w brzuchu drzewo. A w rzeczywistości... ja to drzewo zobaczyłam oczami wyobraźni. Jak rośnie, jak zapuszcza korzenie, jak wychodzą ze mnie jego gałęzie.... I była to przerażająca wizja. Brr...!

Przyjdzie czas!

Dlatego proszę, w imieniu małych główek: nie używajmy dwuznacznych komunikatów. Mówmy wprost i jednoznacznie, o co nam chodzi, a ironia? Na nią jeszcze przyjdzie czas. Przed nami jeszcze pełen niespodzianek okres dorastania.:)

Pozdrawiam! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz